Recenzja filmu

W. (2008)
Oliver Stone
Josh Brolin
Richard Dreyfuss

Impotencja twórcza

Oglądając "W." obcujemy z rozkraczoną w wychodku pokraką, wypróżniającą się bez żadnej kontroli.
Oliver Stone wyrobił sobie nazwisko, kręcąc obrazy społecznie, a wręcz ideologicznie zaangażowane. Kiedy jeszcze tematyką jego obrazów były ogólne zjawiska, jak wojna czy przemoc w mediach, wszystko było w porządku. Potem jednak zajął się biografiami i nagle okazało się, że nie jest tak dobrym reżyserem, jakby się mogło wydawać. Po słabym "Nixonie" i miernym "Aleksandrze" można było mieć sporo obaw co do projektu powstającego na zakończenie prezydentury George'a W. Busha. "W." wszelkie te obawy potwierdza. Oglądając najnowszą produkcję Stone'a, jedno jest jasne – on naprawdę bardzo chciał zrobić film o Bushu. Problem w tym, że nie bardzo wiedział, co chce powiedzieć. W rezultacie obcujemy z rozkraczoną w wychodku pokraką, wypróżniającą się bez żadnej kontroli. Raz jest to satyra na granicy paszkwilu, gdzie Bush i jego otoczenie ukazane jest jako stado rozhisteryzowanych błaznów, a raz dramat o ciężkim losie jednostki próbującej wyrwać się spod przytłaczającego cienia ojca. Miejscami Stone pokazuje pazur bacznego obserwatora i bezwzględnego sędziego, jakim pamiętamy go ze starych, dobrych czasów. Za rzadko jednak, by zrobiło to jakąś różnicę. Film cierpi też na nadmiar postaci, które nie są wystarczająco dobrze wykorzystane. Thandie Newton jest po prostu groteskowa, a Ioan Gruffudd kuriozalny i zupełnie niepotrzebny. Większość osób pałęta się wokół Busha, by wypowiedzieć jedną bądź dwie kwestie i zniknąć na drugim tle. Jedyną trafną decyzją Stone'a było obsadzenie w głównej roli Josha Brolina. Ostatnie dwa lata są dla tego aktora jednym wielkim pasmem sukcesów. Jako Bush wykazał się sporym zmysłem obserwacyjnym, dzięki któremu całkiem dobrze wchodzi w skórę prezydenta USA. Brolin próbuje tu i ówdzie przemycić trochę więcej głębi psychologicznej, jednak jego wysiłki są w większości marnowane. To smutne, że postać tak kontrowersyjna, o której można byłoby spokojnie nakręcić kilka interesujących fabuł, u Stone'a została przeżuta i wypluta niczym pierwszy lepszy bohater trzeciorzędnej produkcji telewizyjnej. Reżyser naprawdę powinien sobie już darować te biograficzne powiastki i wziąć się do roboty. "W." pozostawia po sobie smak goryczy, a w głowie rozbrzmiewa pytanie: "Co się stało ze Stone'em?". Mam nadzieję, że reżyser opamięta się i jeszcze wróci do wielkiego kin. Niestety "W." może mu mocno utrudnić drogę na szczyt przy okazji kolejnych produkcji.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Oglądając "W." musimy mieć świadomość, że nie jest to próba rzetelnej biografii czterdziestego trzeciego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones